Nie rozumiem zachwytów nad tym filmem. Film jest typowy i tendencyjny. Przestawia typowe amerykańskie małżeństwo przechodzące kryzys. Ukazuje, że należy walczyć o rodzinę o i miłość. W co drugiej amerykańskiej produkcji mamy to samo przesłanie. Wszystko jest oklepane (muzyka, scenariusz, gra aktorska) i niczego nowego się nie dowiadujemy. Film nie wzrusza i nie gra na żadnych emocjach. Dodatkowo wprowadzono niespójny wątek przywidywania przyszłości. Oglądając ten film ma się wrażenie, że autorzy sami nie wiedzą co chcą nam przekazać. Z jednej strony film ukazuje, że należy walczyć o los, o miłość. Z drugiej strony, że należy wierzyć (czyli być biernym) bo wszystko jest w rękach Boga (bo nie zmieni się swojego przeznaczenia). Podobała mi się rozmowa z księdzem, w której wiara zostaje porównana do "naczynia duszy". Niestety sama końcówka zabiła moje wszelkie nadzieje na temat tego filmu. Mąż rozmawia przez komórkę bez zestawu głośnomówiącego... Żona każe mu zawracać, facet wypuszcza telefon z dłoni i staje na środku drogi.... Bardzo słabe zakończenie. Czy tylko ja mam wrażenie, że ten film jak wiele innych jest tak nakręcony żeby podobał się wszystkim? Brakuje w nim inwencji twórczej, osobistych przemyśleń, jest tak cholernie ogólnikowy...i dlatego nie zasługuje na 7 !